W naszym pięknym kraju wędzone ryby je się zazwyczaj bezpośrednio, z kawałkiem chleba, czasami w sałatce, rzadziej w zapiekankach. W zasadzie zupełnie mi to nie przeszkadza. Smak wędzonego dorsza nad morzem jest niepowtarzalny i tam zdecydowanie nic mi do szczęście potrzebne nie jest oprócz kawałka świeżej bułki. Mogłabym tak całe lato, bez końca.
Ale w domu, mam czasami ochotę na drobne eksperymenty i na taki pozwoliłam sobie tym razem, wykorzystując kawałek ryby zalegającej w lodówce. Jest to danie z pogranicza zupy i „drugiego dania”, z kawałkiem pieczywa wystarcza za cały posiłek nawet dla największych głodomorów. Okazuje się, że w takim wydaniu wędzony dorsz jest absolutnie pyszny, a ciepły, sycący posiłek po całym dniu poza domem jest zbawienny. Mimo niecodziennego połączenia ryby i fasoli, danie jest wyjątkowo smaczne, wędzony smak świetnie podbija delikatność fasoli, a dzięki aromatycznym ziołom, potrawka nabrała nieco śródziemnomorskiego charakteru. Polecam.
Smacznego!